Gdy zaczynałam pracę na oddziale onkologii niewiele wiedziałam na temat raka. Nie miałam osobistych doświadczeń, w rodzinie też nikt nie chorował.
To chyba był impuls, choć tak naprawdę nie wiem, jak to nazwać. Pewnego dnia poszłam do jednego z warszawskich oddziałów onkologicznych, do znanego profesora, ordynatora oddziału i powiedziałam: „Chcę tu pracować”. Profesor spojrzał na mnie, zapytał o doświadczenie, które na tamtym etapie wynosiło zero, i powiedział: „Dobrze, przydasz się, bo nie ma na oddziale psychologa. Ale to będzie wolontariat”. Zgodziłam się bez wahania. To była najtrudniejsza praca w moim życiu i jedno z najlepszych zawodowych doświadczeń. Wtedy zaczęłam budować własny obraz osoby chorej na raka.
Zostałam rzucona na głęboką wodę, bez doświadczenia i z obawą, jak sobie poradzę z widokiem ludzi, którzy umierają. Na mój obraz choroby składały się kadry z filmów, fragmenty książek i zasłyszane historie. W szpitalu zasypano mnie literaturą z zakresu onkologii i psychoonkologii. Jak już wszystko przeczytałam, czekało mnie znacznie trudniejsze zadanie – moja pierwsza rozmowa z pacjentem onkologicznym, podczas której próbowałam prowadzić „filozoficzną” dyskusję na temat choroby. Na moje szczęście pacjent szybko ostudził mój zapał i powiedział: „Droga pani, czuje się dobrze. Dzisiaj dostaję kolejną chemioterapię. Jutro pójdę do pracy, po prostu staram się wraz z rodziną normalnie żyć”. Zaskoczył mnie. Przygotowując się do tej rozmowy, tworzyłam scenariusze udzielenia interwencji kryzysowej, ocierania łez. A stało się inaczej. To była pierwsza cenna lekcja psychoonkologii.
Nie ma dobrych i złych reakcji pacjenta ani szablonu postępowania psychoonkologa. To pacjent wyznacza kierunek i granicę, ile informacji jest w stanie udźwignąć, a psycholog wspiera go i wychodzi mu naprzeciw. Bywa też łącznikiem między nim a lekarzem, bądź między nim a rodziną, gdy zawodzi komunikacja. Towarzyszyłam i towarzyszę pacjentom przy wielkich metamorfozach – fizycznych i psychicznych, przy wygranych z chorobą. Obserwuję, jak podejmują odważne decyzje w obliczu ekstremalnie trudnych sytuacji. I to są dobre zmiany. Nieraz słyszałam: „ Dziękuję za raka, wreszcie czuję, że żyję, że mogę wszystko”. Zmaganie się z chorobą sprawia, że zaczynamy doceniać życie. Nie twierdzę, że onkologia to miłe miejsce, gdzie wszyscy zdrowieją i gdzie nie ma się czego bać. Są trudne historie i są pacjenci, którzy odchodzą.
W ostatnim czasie obraz onkologii zmienia się na lepsze ale buntuję się przeciwko przedstawianiu choroby nowotworowej w mediach. Dlaczego głośno nie mówimy o wygranych z rakiem? Dlaczego nie podkreślamy, że pacjenci onkologiczni, choć chorują przewlekle, są obok nas i nie chcą być wykluczani? A przede wszystkim, że chory na raka wcale nie musi być wychudzony, wymiotujący i łysy, a tym bardziej nie musi umierać.
Nie ignorujcie swojego zdrowia. Dla każdego z nas życie jest tylko TU i teraz. Dbajmy o nie!