O tym, jak przełamywać stereotypy
Namawiam Was do przeczytania kolejnego wspaniałego tekstu, który z dumą umieszczam na łamach tego bloga. Takie historie, z jednej strony inspirujące i dające mnóstwo siły, z drugiej oferujące solidną lekcję, jak reagować w przypadku każdego niepojącego sygnału, są warte szczególnej uwagi. Bardzo dziękuję Kamili Król za tak szczere opowiedzenie o sobie.
O raku słyszałam tylko z opowieści. W rodzinie były przypadki, ale jednostkowe. Dodatkowo, dotyczyły one ludzi starszych, wciąż zbyt młodych, by odejść ale jednak – starszych. Raka piersi w mojej rodzinie nie było. W moim otoczeniu – owszem. Rak dotykał różne osoby, w różnym wieku. Jednak nigdy przez myśl mi nie przeszło, że może to spotkać również mnie. Ale zacznijmy od początku.
Jestem urzędnikiem, typem planisty i perfekcjonisty. Kalendarz układam bardzo skrupulatnie, wypełniając go zadaniami do wykonania. 2022 r. miał być również schematyczny, aczkolwiek wyjątkowy – przeprowadzka do nowego mieszkania, planowanie wakacji, studia podyplomowe i ogromna szansa zawodowa – 16 maja 2022 r. zostałam powołana na podsekretarza stanu w Ministerstwie Rozwoju i Technologii. Wszystko szło zbyt dobrze – z doświadczenia jednak wiem, że dobra passa miewa przerwy. Nie inaczej było również w tym przypadku.
Po powrocie z wakacji (przełom sierpnia i września 2022 r.) wyczułam zmianę w piersi. Wystraszyłam się i pomimo tego, że nigdy nie sugeruję się internetowymi informacjami zdrowotnymi – podświadomie wyparłam problem i próbowałam w ten sposób przekonać sama siebie, że to nic, na pewno torbiel albo włókniak. Zmiana rosła a ja nadal wmawiałam sobie, że to na pewno nic poważnego, w końcu jestem młoda. A poza tym, mam dużo obowiązków w pracy, delegacji, co uwielbiam. Jeśli zatem okazałoby się, że to coś poważnego, to przecież musiałabym iść na L4. Sugerowałam się oczywiście tym, co słyszałam czy widziałam w otoczeniu, czy mediach społecznościowych. Odwlekałam więc wizytę u ginekologa. W zasadzie – przekładałam ją kilka razy. Zmiana rosła, miałam różne dziwne objawy – nocne poty, dyskomfort pod pachą, asymetria piersi, sączenie się wydzieliny z sutka, swędzenie brodawki, szczypanie w miejscu zmiany. Niemniej jednak nadal wmawiałam sobie, że to na pewno włókniak, który uciska na nerwy, stąd ww. objawy. Umysł ludzki jest bez wątpienia ciekawy i pełny sprzeczności. Podświadomość ludzka również ma niezwykłą moc – w październiku zdecydowałam się długie, prawie do pasa włosy, ściąć do połowy szyi (w razie gdyby jednak okazało się, że to rak złośliwy). W sesji zimowej na studiach podyplomowych zdecydowałam się natomiast na zdanie wszystkich wymaganych egzaminów – a nuż widelec, jakbym w II semestrze nie mogła chodzić na wszystkie zajęcia. Z reszty najwyżej napiszę prace zaliczeniowe.
Tak oto trafiłam do ginekologa pod koniec stycznia 2023 r. Co więcej – jadąc tam – wiedziałam, że nie będzie kolorowo. No i faktycznie – po minie Pani Doktor można było wyczytać wiele. Nigdy nie zapomnę ostatniego zdania, kiedy wręczyła mi wstępną diagnozę – rak piersi in situ (tj. w miejscu powstania) – ,,Może da się to jakoś wyleczyć”. Otóż torbiel owszem była – 6x8cm, ale w torbieli umiejscowiony był bardzo unaczyniony, twardy guz, o niejednorodnych kształtach – w najgorszym momencie miał ok. 4cm. Zostałam skierowana na dalszą diagnostykę, została założona karta DiLO (była to dla mnie kompletna abstrakcja – tak jak i wszystkie badania – biopsja cienko- i gruboigłowa, PET, co chwila pobranie krwi, ochrona płodności). Na szczęście trafiłam do Narodowego Instytutu Onkologii na Ursynowie, do Pani Doktor Agnieszki Jagiełło-Gruszfeld. Ona w żadnym momencie nie wypowiedziała słów – ,,może da się to jakoś wyleczyć”. Był konkret – na jakim etapie się znajdujemy, jakie leczenie musimy zastosować, jakie badania jeszcze wykonać, ale w pierwszej kolejności ochronić płodność. Czułam się zaopiekowana od pierwszej wizyty, od pierwszego konsylium, gdzie atmosfera była tak ciepła jak w dobrej kawiarni. Ostatecznie zdiagnozowany został rak potrójnie ujemny piersi prawej, bez przerzutów, bez mutacji genu BRCA1 ani BRCA2.
Dostałam schemat leczenia – 4 chemie tzw. czerwone (co 2 tygodnie) i 12 chemii tzw. białych (co tydzień). Do tego immunoterapia, ale z tej w pełni skorzystać nie mogłam przez skutki uboczne. Na koniec operacja – mastektomia z jednoczesną rekonstrukcją (przez to, że zmiana była rozległa oraz to, że na prawej piersi mam oparzenia z dzieciństwa). W pewnym momencie, przyszło to naturalnie – przestałam myśleć o jakimkolwiek L4. Chciałam jak najszybciej zacząć leczenie i kontynuować pracę. Kolejne chemie potraktowałam jako zadania do wykonania. Stąd moje wspomnienie o kalendarzu i schemacie. Oczywiście, efekty uboczne były i nigdy się z tym nie ukrywałam. Brałam po prostu wszystko na przysłowiową klatę. Wiedziałam, że w razie potrzeby będę mogła skorzystać z pracy zdalnej (i faktycznie, przy chemii czerwonej – 2/3 dni pracy zdalnej były bardzo potrzebne). Przy chemii białej – z pracy zdalnej korzystałam tylko w dniach wlewu. Okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. A człowiek jest w stanie przeżyć wiele, jeśli jest szansa na to, że dane zabiegi przyniosą pozytywne efekty. Ważne jest też zaufanie do lekarza. Zdrowie odżywianie i aktywność fizyczna to również klucz do sukcesu. Ale najważniejsze jest nastawienie. Do diagnozy, do leczenia. Dlatego nigdy nie lubiłam, gdy ktoś mówi o mnie, jako o osobie chorej.
Rak dla mnie to coś, co brzydko mówiąc przypałętało się i muszę to wyplenić, bo nikogo takiego nie zapraszałam. Takim sposobem, nie opuściłam żadnego dnia w pracy, nie uchybiłam żadnemu obowiązkowi. Jeździłam w delegacje zagraniczne, brałam udział w konferencjach, panelach dyskusyjnych, spotkaniach międzynarodowych. Tak, byli tam ludzie, dużo ludzi. A co z odpornością? Walczyłam o nią każdego dnia – borówki, maliny, sok z aronii, zakwas z buraka, witamina C, omega 3 z Kryla, ograniczenie cukrów i produktów przetworzonych. Zamknięcie się w domu z rakiem nie jest dobre. Izolacja nigdy nie wpływa pozytywnie na organizm. Ani na umysł.
L4 musiałam wziąć, na czas pobytu w szpitalu i na czas rekonwalescencji (od 4 września br.) – tutaj Pan Doktor Aleksander Grous (znakomity chirurg z Narodowego Instytutu Onkologii w Warszawie) zalecił co najmniej 14 dni. Tyle też wzięłam. Dzień przed powrotem do pracy pozbyłam się drenu, co idealnie się wpasowało w moje dalsze plany zawodowe. Broń Boże nie jest moją intencją to, by kogokolwiek krytykować, czy pouczać albo pokazać, że jestem Herosem. Nie jestem, nikt z nas nie jest. Każdy człowiek jest inny, ma inną psychikę. I właśnie to jest w nas piękne. Moją intencją jest jedynie pokazanie, by rak nie kojarzył się ze smutnymi obrazkami wypadających włosów i schodzących paznokci. Na tym świat się nie kończmy. Osoby zmagające się z rakiem walczą o życie i zdrowie. Reszta się jakoś ułoży. Traktujmy to zatem jak pewien etap w życiu. Okres przejściowy, który można przeżyć aktywnie, nie zamykając się w 4 ścianach i izolując od ludzi.
Pisząc ten tekst jestem już po pierwszej kontroli. Kolejne czekają mnie w marcu i w czerwcu.